Kraje

czwartek, 31 marca 2011

Delta Orinoko, czyli z tarantula w pokoju


Orinoko jest najdłuższą rzeką Wenezueli. Płynie przez cały kraj z południowego zachodu i rozlewa się przed dotarciem do wód oceanu atlantyckiego tworząc jedną z najbardziej znanych delt na świecie. Niestety niedawno w delcie Orinoko odkryto bogate złoża ropy naftowej i w przeciągu dwóch lat ten rezerwat przyrody i atrakcja turystyczna zamieni się w wielką platformę wiertniczą. Teraz jest zatem ostatni moment, żeby poznać uroki tego miejsca.

Aby dostać się wgłąb delty trzeba najpierw dojechać do jednego z miast portowych położonych na brzegu rzeki i przesiąść się na łódkę.  Po dwóch godzinach spędzonych na wodzie, w trakcie których ponownie przemokłem w ulewnym deszczu, dotarłem do obozu, w którym miałem spędzić dwie noce. Obóz składa się z kilku kabanii (takich domków zbudowanych z drewna i liści) i położony jest w samej dżungli. Żeby się do niego dostać, trzeba odbić z głównej rzeki i wąską wstążką dopłynąć na miejsce, momentami przedzierając się przez zaporę z lilii wodnych. W obozie oprócz mnie była tylko dwójka turystów, Hiszpanów, którzy zresztą byli ze mną także na Angel Falls. Ani oni, ani obsługa nie mówili po angielsku, więc miałem okazję przez trzy dni bez przerwy ćwiczyć mój hiszpański


W delcie Orinoko podziwia się przede wszystkim naturę i chłonie się ciszę i spokój, przerywane czasami dźwiękami dżungli. Wypływaliśmy łódką w poszukiwaniu czających się na brzegach zwierząt. Można obserwować i fotografować ptaki, czasami zauważy się delfina rzecznego. Niestety delfiny wypływają tylko na ułamek sekundy i nie wiadomo nigdy w którym miejscu, przez co zrobienie im dobrego zdjęcia jest zadaniem dla sprintera. Dwa razy kąpaliśmy się w rzece, chodziliśmy pół godziny po dżungli (dłużej się nie da ze względu na ogromne ilości komarów, na które nie pomaga najlepszy nawet repellent).





Jedną z atrakcji wycieczki do delty jest łowienie piranii. Piranie łowi się na kurczaka. Nabija się kawałeczek mięsa na haczyk, zarzuca się wędkę i czeka. Nie różni się to wiele od normalnego wędkowania (tak sądzę, choć nigdy nie wędkowałem). Po chwili czuć, że pod wodą ryby skubią mięso, trzeba wtedy szybko pociągnąć za wędkę i jeśli ma się szczęście, to na końcu żyłki znajdziemy niewielką, spłaszczoną po bokach rybę. Jeżeli ma się mniej szczęścia, to na końcu żyłki znajdziemy tylko oślinionego kurczaka. Jeżeli w ogóle nie ma się szczęścia to haczyk będzie oskubany z mięsa do zera, a ryby pozostaną spokojnie w wodzie. Udało mi się złowić jedną piranię (wszyscy łącznie złowiliśmy cztery), którą potem kucharz usmażył i zaserwował na deser. Smakowała jak ryba.



Największą atrakcją tej wycieczki były jednak wszelkie paskudztwa, które można spotkać w dżungli. Obóz znajdował się w samym jej środku, więc można się było spodziewać wszystkiego. Wszędzie były ogromne ilości komarów. W nocy, po drugiej stronie rzeki (rzeka o szerokości 4 metrów) widać było czerwone lub żółte oczy, co oznaczało żabę, krokodyla albo węża. Spotkać też można było tarantule. Jedną znalazłem u siebie w pokoju na suficie (średnica około 8 cm):


Kolejną w restauracji (przez restaurację rozumiem ten największy szałas, w którym nam dawali jeść):



Jeszcze jedną na suficie przed restauracją. Ta była gigantyczna, nie zmieściła by się na męskiej dłoni.  Ma ponoć na imię Trudie:



Z obozu nie wróciłem już do Ciudad Bolivar. Chciałem się dostać na wybrzeże, żeby powoli zacząć zbliżać się do Caracas, skąd niedługo mam lot do Peru. Po całym dniu podróży dotarłem do Puerto la Cruz, wróciłem do cywilizacji (przynajmniej chwilowo).







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz