Kraje

piątek, 18 marca 2011

Merida

To niewielkie w porównaniu do Caracas miasto (ok 250 tys. mieszkańców) jest zdecydowanie przyjemniejsze i znacznie bezpieczniejsze. Położone w Andach przepięknie wtapia się w krajobraz, otoczone zewsząd górami. Pochmurne niebo nie pozwala co prawda w pełni podziwiać lokalizacji Meridy, ale mimo wszystko jej położenie   jest imponujące. Merida to miasto uniwersyteckie, mieszka tutaj 50 tys. studentów, w tym około tysiąca spoza Wenezueli.

W hostelu poznałem dwie pary Holendrów (obie pary podróżują oddzielnie, nie znali się wcześniej), którzy także podróżują dookoła świata, tylko dla odmiany zbliżają się już do końca swojej trasy (jadą w kierunku wschodnim). Spędziliśmy razem ostatnie dwa dni. Z Basem i Malou jutro się rozstajemy (chociaż nie wykluczone, że spotkam się z nimi w Peru), z Arjanem i Ivonne będę podróżował przez najbliższe pięć, sześć dni.

Merida słynie z możliwości uprawiania różnych sportów ekstremalnych, ale my pobyt tutaj traktujemy raczej lekko. Chodzimy po mieście, siedzimy i rozmawiamy w hostelu a wieczorem wychodzimy do barów. W Meridzie jest dosyć niewielkie, ale bardzo ciekawe zoo, w którym trafiliśmy na dosyć ciekawy obrazek. W terrarium węża boa znajdował się żywy gołąb. Zakładam, że został on tam włożony w roli pożywienia dla gada. Siedział skulony w rogu na gałęzi, nie mając dokąd uciec, podczas gdy wąż powoli do niego podpełzał. Zbliżył się dosłownie na 2 cm i zawrócił. Pewnie nie był głodny, ale w którymś momencie na pewno zgłodnieje.

Odwiedziliśmy także lodziarnie, która widnieje w księdze rekordów Guinessa oferując najwięcej smaków lodów na świecie. W repertuarze lodziarni znajduje się ponad 900 różnych wariantów, podczas gdy każdego tygodnia sprzedawane jest ok 70 z nich. Smaki, poza tym, że liczne, są także dosyć nietypowe. Ja kupiłem loda z dwóch gałek - tuńczykowej i o smaku ryżu z kurczakiem. W życiu nie jadłem czegoś tak obrzydliwego. Każdy z nas spróbował po łyżeczce jednego i drugiego, po czym wywaliłem to świństwo do kosza i zabrałem się za loda truskawkowego. Dla odmiany był bardzo smaczny.

Merida jest także znana ze swojego życia wieczornego. Jak na miasto studenckie przystało jest tutaj wiele barów, niektóre z nich są oceniane jako najlepsze w Wenezueli. Można w nich kupić piwo w kubełkach (10 butelek w każdym). Tak jest taniej i humor się szybciej poprawia. Nie ma w barach wielu turystów, dominują lokalni studenci. Przy dźwiękach "We will rock you" Queen bawią się dosyć drętwo, ale zaczynają szaleć jak tylko zabrzmi muzyka latynoska. Wszyscy tańczą parami i robią to absolutnie fantastycznie.  Dziewczyny, chłopaki, tańczą tak, jakby robili to od urodzenia. Lekkość i finezja ich ruchów robi ogromne wrażenie i wywołuje lekkie ukucie zazdrości.

Przez cały dzień, co 3 godziny w okolicy odzywa się dzwon zegarowy, wygrywający jakąś melodię. Za każdym razem towarzyszy mu pies, który od początku wyje do melodii dzwonu i robi to z bardzo dużym zaangażowaniem.

Jutro wyruszamy na pierwszą wycieczkę w Wenezueli, będziemy oglądać dzikie zwierzęta i błyskawice, które nie powodują grzmotów. Może być ciekawie.

1 komentarz:

  1. no proszę Podróżniku! rozumiem, że rozwijasz swoje umiejętności socjalizacji - pierwszego dnia znaleźć towarzystwo na kolejny tydzień? i ta ściema ("wyglądało, jakbym rozumiał wszystko"). prawdziwy się z Ciebie południowiec robi ;-)))
    A to dopiero początek - aż strach pomyśleć co to będzie jak będziesz opuszczał Agentynę...
    pozdrowienia, Ewa
    PS. nie rozmawiliśmy o tym wcześniej, ale liczę na kilka artystycznych zdjęć z milongi w Buenos...

    OdpowiedzUsuń