Kraje

czwartek, 2 czerwca 2011

Nielegalny imigrant

Po prawie 14 godzinach lotu z Buenos Aires (tam miałem przesiadkę po wylocie z Santiago) dotarłem na koniec świata - do Nowej Zelandii. Wylądowałem na lotnisku w Auckland, największym mieście kraju i ustawiłem się w kolejce do kontroli imigracyjnej. Sprawdziłem wcześniej wymogi wizowe i wiedziałem, że a) muszę posiadać środki na utrzymanie się w trakcie mojego pobytu w NZ, b) muszę posiadać bilet powrotny albo na dalszą podróż. Oba warunki spełniałem, bo chociaż nie wiem jeszcze dokąd udam się w następnej kolejności, to mój bilet z Santiago był biletem powrotnym (po miesiącu polowania na bilet w dobrej cenie sprawdziłem możliwość lotów w obie strony i okazało się, że bilet powrotny jest tańszy od biletu w jedną stronę, taka ciekawostka).

Podszedłem zatem do okienka imigracyjnego z dosyć dużą taką śmiałością. Oficer poprosił mnie na bok informując, że z racji wymogów wizowych za chwilę ktoś do mnie podejdzie i zada kilka pytań. Po kilku minutach podeszła do mnie sympatyczna pani i zaczęła zadawać pytania. Z każdą odpowiedzią moja pewność siebie słabła
- Przyjechałem tutaj zwiedzać kraj
- Nie, nie mam konkretnego planu podróży
- Nie, nie mam żadnych rezerwacji - ani hoteli, ani transportu
- Nie, nie pracuję obecnie w Polsce
- Tak, w sumie można powiedzieć, że jestem bezrobotny
- Tak, zamierzam się zatrzymać u znajomego, ma na imię Chris. Nie wiem, jak ma na nazwisko
- Tak, mam wyższe wykształcenie
- Nie, niestety nie mam przy sobie żadnych dokumentów, które mogą to potwierdzić
- Nie, nie przyjechałem tutaj szukać pracy
- ...

Słuchając moich własnych odpowiedzi przypominałem sobie sceny z ambasady amerykańskiej w Polsce, kiedy staraliśmy się o wizę w USA. Słuchałem wtedy odpowiedzi ludzi i wiedziałem, że kręcą. Jedna dziewczyna wybierała się do USA na chrzest dziecka swojego brata. Brat wyjechał do USA i wylosował w loterii obywatelstwo. Mama szczęśliwie również wylosowała obywatelstwo. Starająca się o wizę dziewczyna nie miała pracy w Polsce, ale absolutnie nie była zainteresowana pozostaniem w Stanach (pomimo tego, że była tam jej cała rodzina). W trakcie wywiadu okazało się, że jej ojciec nic nie wylosował, ale został nielegalnie w USA, o czym ona zapomniała wspomnieć. Wizy nie dostała.

Po serii pytań i odpowiedzi czułem się zupełnie jak nielegalny imigrant. Zostałem na sali sam, bo wszyscy już przeszli kontrolę i czekałem na wyrok. Po kilku minutach miła pani wróciła i zapytała, czy gdyby mi udostępniła Internet, to czy byłbym jej w stanie pokazać stan moich kont na dowód, że faktycznie mam środki na pobyt. Oczywiście byłem w stanie to zrobić, pokazałem jej wszytko, co trzeba było (konta mam na myśli) i dostałem wymarzoną pieczątkę do paszportu. Nowa Zelandia formalnie znalazła się na liście odwiedzonych przeze mnie krajów ze szczęśliwym numerem 10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz