Kraje

wtorek, 28 czerwca 2011

Ostatnie dni w Nowej Zelandii

Queenstown był moim ostatnim większym przystankiem na południowej wyspie, stamtąd zacząłem się kierować w kierunku Christchurch, skąd planowałem odlecieć do Australii. Christchurch znajduje się na wschodnim wybrzeżu, więc aby się tam dostać postanowiłem najpierw pojechać na wschód do miejscowości Dunedin, skąd droga prowadzi wzdłuż morza kilkaset kilometrów na północ do miasta, z którego miałem opuścić Nową Zelandię.

Dunedin jest średniej wielkości miastem uniwersyteckim, znanym również z przylegającego do niego półwyspu, na którym można oglądać stada dziko żyjących pingwinów. Droga na koniec półwyspu jest bardzo malownicza, prowadzi wzdłuż ładnej zatoki, przy czym jezdnia znajduje się niewiele ponad poziomem wody. Niestety po dojechaniu na miejsce okazało się, że pingwiny owszem żyją dziko, ale do miejsca, w którym można je obserwować można się dostać tylko z wycieczką, która kosztuje 50 dolarów. Uznałem, że wycieczka nie jest warta swojej ceny, więc pozostało mi tylko nacieszyć oczy ładnymi krajobrazami, za które nie trzeba było płacić.








W drodze z Dunedin do Christchurch zatrzymałem się jeszcze w jednym miejscu, żeby zobaczyć Moeraki Boulders, czyli duże okrągłe głazy porozrzucane na plaży. Bardzo chciałem przyjechać to miejsce, ale szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. Niemniej jednak widok ciekawy, więc dzielę się zdjęciami.







Wczesnym wieczorem dojechałem do Christchurch. Oddałem samochód do wypożyczalni i poszedłem na lotnisko. Mój samolot miał być dopiero o 6 rano, ale postanowiłem nie szukać żadnego hostelu i spędzić noc w hali odlotów. Okazało się, że na taki pomysł wpadło kilkadziesiąt osób, dzięki czemu nie czułem się wcale samotny. Doczekałem o kilku kawach do godziny 4 rano, po czym udałem się w kierunku bramek wylotowych. Dwa dni wcześniej zarezerwowałem dwa bilety lotnicze - jeden z Nowej Zelandii do Australii (do Brisbane) a kolejny następnego dnia z Australii na Bali. Z powodu wysokich kosztów postanowiłem nie zostawać w Australii, chociaż bardzo kusiło mnie nurkowanie na wielkiej rafie koralowej. Czekając w nocy na lot do Australii dostałem telefon z informacją, że linia lotnicza nie potwierdziła mojego lotu na Bali, w związku z czym nie dojdzie on do skutku. Postanowiłem się tym nie przejmować i rozwiązać sytuację po przylocie do Brisbane.

O godzinie 6 rano wsiadłem do samolotu i odleciałem z Nowej Zelandii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz