Kraje

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Epoka lodowcowa

Po kilku dniach podziwiania wspaniałych krajobrazów zachodniego wybrzeża przyszedł czas na odrobinę przygody. Z tą przygodą nie ma co przesadzać, nie poszedłem sam bez jedzenia przez dżunglę (wszystkim, którzy mają ochotę zacząć się o mnie trochę bardziej martwić polecam książkę pt. „Into the Wild” Johna Krakauera, mocna lektura, jest też film pod tym samym tytułem), wybrałem się za to na wycieczkę na lodowiec.

Na zachodnim wybrzeżu znajdują się dwa lodowce – Franciszka Józefa i Foxa. Znajdują się w odległości kilkunastu kilometrów od siebie i po obu można chodzić. Wszyscy, których spotkałem polecali mi jednak wizytę na tym pierwszym, imienia austriackiego cesarza. Tak, lodowiec Franciszka Józefa został nazwany na jego cześć (choć sam FJ chyba nigdy tutaj nie dotarł), a tak naprawdę na cześć jego długiej, białej brody. Odkrył go dla Europy austriacki podróżnik Haas, który do tej pory wszystko co napotkał nazywał skromnie własnym nazwiskiem (jest rzeka Haas, miasto, wybrzeże, góra, wszystko) do czasu, jak kilkunastokilometrowej długości lodow y język nie wywołał u niego skojarzenia z bujną brodą cesarza.

Dzisiaj lodowiec ma 11 km długości i od ponad miesiąca intensywnie topnieje. Nic w tym dziwnego, gdyż Nowa Zelandia doświadcza właśnie najcieplejszej zimy od początku pomiarów (nie, żeby było jakoś wybitnie gorąco, ale temperatury są o jakieś 10 stopni wyższe niż powinny być i do tej pory nie spadł śnieg). Wycieczkę na lodowiec można odbyć tylko i wyłącznie w towarzystwie przewodnika wykupując odpowiedni pakiet w agencji zlokalizowanej w miejscowości o zaskakującej nazwie Franz Josef. Przed wycieczką dostajemy ekwipunek (skarpety, buty, raki, czyli stalowe kolce zakładane na podeszwy, kurtkę wodoodporną), krótkie przeszkolenie i ruszamy w drogę.

Lodowiec znajduje się w potężnej i robiącej wrażenie dolinie, wypływa spomiędzy dwóch gór. Z dna doliny widać tylko mniej więcej 1/3 jego długości, ale i tak sprawia wrażenie wielkiego. W ciągu dnia pokonamy zaledwie 1-1,5 km w jego głąb, ale zajmie nam to łącznie ok 6 godzin (tam i z powrotem). Lodowiec cały czas się zmienia, dzisiaj istniejące przejścia i jaskinie za kilka dni a najpóźniej tygodni rozpuszczą się, powstaną za to inne w innej części lodowca. Cały czas istnieje ryzyko odłamania się brył lodu, które często podtrzymują zwały głazów. Dlatego właśnie po lodowcu można chodzić tylko i wyłącznie w towarzystwie przewodnika. Przewodnicy są bardzo doświadczeni i doskonale wiedzą, które ścieżki są bezpieczne (sami je wytyczyli i sprawdzili), a które ryzykowne. Za przewodnikiem należy podążać dosłownie po jego śladach, ponieważ zboczenie o pół metra w jedną lub drugą stronę może oznaczać ryzyko wpadnięcia w jakąś niewidoczną z powierzchni, a głęboką na wiele metrów szczelinę. Chodząc po lodowcu przechodzimy przez jaskinie, szczeliny, wspinamy się. Wszystko to jest możliwe tylko dzięki rakom, które mamy nogach. Bez tych mocnych, stalowych kolców poruszanie się po twardym lodzie byłoby nierealne. Z rakami jednak trzeba uważać, bo łatwo zachaczyć nimi o nogawkę, buta, poszarpać wszystko i się wywalić.

Lodowiec robi potężne wrażenie. Ogromna bryła lodu, po której można chodzić, ale właściwie nie wiadomo, co dokładnie jest pod nogami - czy warstwa sięgająca aż dna doliny, czy kilka metrów lodu ponad jakąś jaskinią. Widok jest niesamowity - zarówno w głąb lodowca, jak i w stronę doliny, która szczególnie w trakcie powrotu przy powoli zachodzącym słońcu wygląda bajecznie.






2 komentarze:

  1. Dzis na wp.pl donoszą że NZ zaatakowała zima, Jak tam bez ciepłych ubrań? http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Sniezyce-sparalizowaly-Nowa-Zelandie,wid,13687399,wiadomosc.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewa, niestety już od prawie dwóch miesięcy nie ma mnie w Nowej Zelandii (mam drobne zaległości we wpisach, ale zamierzam je szybko uzupełnić :) ). Kiedy wyjeżdżałem śniegu jeszcze nie było, ale temperatura już bywała ujemna. Miałem ze sobą polar i taką późno-jesienną kurtkę, czapkę i rękawiczki, dzięki czemu jakoś te temperatury wytrzymywałem, ale już było mi chłodno.
    Od tygodnia natomiast jestem już z powrotem w Polsce, do opisania mam jeszcze poza Nową Zelandią dwa kraje - Australię i Indonezję (konkretnie Bali), więc w najbliższych dniach/tygodniach coś się jeszcze na blogu znajdzie.

    OdpowiedzUsuń