Kraje

środa, 29 czerwca 2011

Australia - nie tylko przelotem

Po kilku godzinach lotu z Christchurch wylądowałem w Brisbane w Australii. To kolejny kraj i jednocześnie kontynent na mojej trasie. Pierwotnie planowałem tam spędzić około miesiąca, zwiedzając ten wielki kraj i nurkując na Wielkiej Rafie Koralowej. W trakcie podróży jednak mój budżet kurczył się w szybszym od założonego tempie, więc i Australia, która jest krajem drogim, wypadła z mojej trasy. Nie ukrywam, że szkoda mi było z pobytu tam zrezygnować, szczególnie, że naprawdę chciałem doświadczyć nurkowania na największej rafie na kuli ziemskiej. Ostatecznie zdecydowałem jednak, że tym razem nie mogę sobie pozwolić na długi pobyt. Australia miała być tylko jednodniowym przystankiem na drodze do Indonezji. Następnego ranka miałem wsiąść do samolotu lecącego na Bali. Los chciał jednak inaczej.

Poprzedniego wieczoru, kiedy czekałem w Christchurch na samolot do Brisbane dostałem telefon od e-sky.pl, gdzie zwykle rezerwowałem loty, że mój bilet z Australii na Bali nie został potwierdzony, więc tym samolotem nie będę mógł polecieć. Postanowiłem wtedy, że znajdę nowy lot będąc już w Australii. Brak potwierdzenia stanowił pewną trudność, ale także wywołał lekkie poczucie ulgi. Nikt, kogo o to pytałem, nie znał kanadyjskich linii charterowych Voyage Arilines, więc może lepiej, że nie dane mi było nimi lecieć.

Poszukiwanie nowego połączenia, którym mógłbym odlecieć na Bali jeszcze tego samego, a najpóźniej następnego dnia okazało się nie lada problemem. Połączenia, owszem, były, ale w cenach kilkakrotnie przekraczających mój budżet na ten lot. Przyczyna była prosta - w Australii trwał właśnie sezon urlopowy i najlepsze połączenia zostały zarezerwowane miesiące wcześniej. Najbliższy lot w rozsądnej cenie był dopiero za 6 dni. Wiedziałem zatem, że przynajmniej przez tydzień będę musiał zostać na tym kontynencie.

Konieczność zmiany planów nie zmartwiła mnie. W końcu nic na to nie mogłem poradzić, więc pozostało mi taki stan rzeczy zaakceptować i wyciągnąć z niego tak dużo pozytywów, jak to możliwe. Pozytyw z konieczności pozostania w Australii przez około tydzień był przynajmniej jeden i zupełnie oczywisty - będę miał czas, żeby ponurkować! Tak, miałem ominąć Australię, żeby oszczędzać pieniądze na dalszą podróż, ale to przecież los chciał, żebym tam został! A skoro już muszę zostać, to grzechem by było nie zobaczyć rafy z bliska. Przekonany, że to zrządzenie losu usprawiedliwia wydanie dodatkowych pieniędzy na kilka dni nurkowania, zarezerwowałem bilet na następny dzień do Cairns, najpopularniejszego miejsca nurkowego w Australii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz