Kraje

niedziela, 19 czerwca 2011

Zachodnie wybrzeże, czyli krajobrazy jak z bajki

Opuściłem północną część wyspy południowej i ruszyłem w kierunku zachodniego wybrzeża. Droga prowadząca wzdłuż wybrzeża jest uznawana za jedną z najpiękniejszych na świecie. Byłem w stanie w to uwierzyć i się nie zawiodłem.

Celem mojej podróży tego dnia była miejscowość Punakaiki, znana z tzw. Pancake Rocks (o nich za chwilę). Po drodze miałem jednak zobaczyć kilka innych miejsc. Pierwszym z nich był najdłuższy most wiszący Nowej Zelandii. Nie jest on jakoś wybitnie długi, ale nigdy wcześniej po takim moście nie chodziłem, więc i ten stanowił dla mnie pewne wyzwanie. Most prowadzi na niewielką wysepkę na rzece, która swego czasu służyła jako miejsce poszukiwania złota. Trwało to do 1929 roku, kiedy trzęsienie ziemi o sile 7,8 stopnia udowodniło, że dokładnie przez wysepkę prowadzi przerwa pomiędzy dwoma płytami tektonicznymi – pacyficzną i australijską. Wskutek trzęsienia ziemi na wyspie wytworzył się uskok o różnicy poziomów 4,5 metra. Dokładnie pod tym uskokiem stykają się płyty. Dokładnie po tym styku sobie spacerowałem.





Zachodnie wybrzeże okazało się faktycznie niesamowite. Właściwie cała podróż jest jedną, długą wycieczką krajoznawczą. Co chwilę można się zatrzymać i podziwiać widoki, których jeszcze nie dane mi było oglądać. Zdjęcia nie są w stanie oddać piękna tego wybrzeża, ale załączam kilka dla przykładu.







Późnym popołudniem dotarłem do Punakaiki, gdzie znajdują się sławne Pancake Rocks, czyli w wolnym tłumaczeniu „skały naleśnikowe”. Nazwa brzmi głupio, przyznaję, ale jest dla niej wytłumaczenie. Skały składają się z cienkich wartsw położonych jedna na drugiej, które sprawiają wrażenie kilku wielkich stert naleśników. Widok tych skał jest niesamowity, robią one ogromne wrażenie, które jest jeszcze potęgowane przez potworną moc oceanu rozbijającego fale o kamienie. Pancake rocks widziałem dwa razy – raz wczoraj po południu i raz dzisiaj rano (tak, tak, dzisiaj rano, co znaczy, że publikując tego posta wychodzę na prostą i nie mam już żadnych zaległości). Wczoraj po południu był odpływ, dzisiaj rano natomiast przypływ. Różnica pływów w tym rejonie świata wynosi od 4,5 do 6 metrów (mówię tutaj o różnicy poziomów, a nie odległości – efekt jest tego taki, że na wybrzeżu, na którym są plaże a nie klify wydłużają się one o kilkaset metrów!) co ma duże znaczenie w przypadku Pancake Rocks. Otóż jednym z fenomenów jest tzw. Blowhole (w tłumaczeniu dmuchana dziura, brzmi to zupełnie nonsensownie, zostanę przy wersji angielskiej), czyli swego rodzaju tunel pod głazami, który przy odpowiednio dużej fali powoduje wyrzucenie ogromnej ilości wody w powietrze, czemu towarzyszy potworny huk. Blowhole, który widać na zdjęciach ma średnicę około 20 metrów, podobnej wysokości jest słup wody przez niego wyrzucany. Miejsce jest zupełnie magiczne – kształty, kolory i niesamowita potęga oceanu.










Blowhole wygląda natomiast tak:





Resztę dnia spędziłem na podróży w kierunku lodowca Franciszka Józefa, na który jutro idę na wycieczkę. Po drodze zobaczyłem jeszcze kilka fantastycznych krajobrazów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz