Kraje

wtorek, 31 maja 2011

Pożegnanie z Ameryką Południową

Prawie dwa tygodnie temu opuściłem Amerykę Południową, przeleciałem Pacyfik i dotarłem do Nowej Zelandii. Mam ogromnie dużo wrażeń po spędzeniu prawie trzech miesięcy na tym kontynencie i przyszła pora, żeby się nimi z Wami podzielić.

Ameryka Południowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie i naprawdę ciężko mi było wyjeżdżać. Ten kontynent to przede wszystkim ludzie. Latynosi posiadają całą masę cech, które wzbudzają sympatię i szacunek. Są to ludzie przede wszystkim bardzo otwarci (choć z pewnymi wyjątkami – np. Wenezuela i Boliwia), rozmowni, bardzo chętnie nawiązujący kontakt. W tym kontakcie pomaga znajomość hiszpańskiego, bo latynosi w zdecydowanej większości nie znają angielskiego, o innych językach już nie wspominając (znają języki rdzennych mieszkańców danego regionu). Są bardzo weseli, radośni, co idzie w parze z ich zamiłowaniem do tańca i muzyki. To zamiłowanie widoczne jes na każdym kroku. Latynosi od dziecka podrygują do dźwięków lokalnej muzyki. Tańczą przy każdej okazji, a nawet ich taniec na ulicy, czy w dyskotece bije na głowę pokazy profesjonalistów na innym kontynencie. Taniec mają zdecydowanie we krwi.

Jedną z głównych wartości, jakimi Latynosi kierują się w życiu są bliskie związki z innymi ludźmi. To jest coś, czego tzw. cywilizacja zachodnia powinna się od nich uczyć. Latynosi są bardzo rodzinni i przyjacielscy. Każdego dnia na ulicach widać grupki ludzi, którzy po prostu spędzają ze sobą czas i się z tego cieszą. Są to rodziny z licznymi dziećmi, lub też grupy przyjaciół, którzy postanowili spędzić lunch nie na robieniu interesów, a na wspólnej kawie. Widać, że im to sprawia radość, wyglądają na szczęśliwych, nawet w tak dużych i zabieganych metropoliach jak Buenos Aires, Lima czy Santiago.

Amerykę Południową zalicza się w dużej części jeszcze do krajów tzw. trzeciego świata. Mieszkańcy tego kontynentu są jednak bardzo przedsiębiorczy i niejeden bezrobotny z kraju rozwiniętego mógłby się u nich szkolić. Na ulicach nie widać wielu żebraków, ale jest masa osób, która próbuje Ci coś sprzedać. Zwykle są to własne wyroby. I tak, kiedy wsiada się do autobusu, momentalnie pojawia się ktoś z termosem i oferuje gorącą kawę. Za nim przeciska się ktoś inny z jakimiś ciastkami, preclami, albo innymi słodyczami. Na dłuższej trasie sprzedawca zostaje w autobusie i zachwala zalety wybielacza do zębów. Przy szosach międzymiastowych stoją znowóż ludzie i sprzedają papier toaletowy w opakowaniach po 8 rolek (dlaczego właśnie papier i to w ilościach hurtowych przy szosie, tego nie wiem). Ludzie zatem nie czekają, aż państwo im coś da (pewnie by się swoją drogą nie doczekali, bo rządy w Ameryce Południowej do najefektywniejszych nie należą), ale biorą sprawy w swoje ręce. To, że są przedsiębiorczy, nie oznacza jednak, że dbają o inne aspekty dobrego biznesu, takie jak konkurencja czy poziom obsługi. W bardzo wielu miejscach klient czuje jednak, że przeszkadza ekspedientowi w przyjemnym spędzaniu dnia pracy. Konkurencja jest też dziwna, bo często w ogóle nie istnieje. W kilku miejscach spotkałem się z wieloma punktami tej samej branży bardzo blisko siebie, z których żaden się nie wyróżniał niczym. Tak jakby rozciągali bliskie związki przyjacielskie na biznes i liczyli, że losowy rozkład klientów zapewni wszystkim równy, sprawiedliwy dochód.

Drugą rzeczą, która zachwyciła mnie w Ameryce Południowej, poza ludźmi, był ich język. Po półtora miesiąca nauki i trzech miesiącach pobytu mogę stwierdzić, że uwielbiam hiszpański, jego brzienie, tony, akcenty, wszystko. Język jest bardzo emocjonalny, z równym wdziękiem można po hiszpańsku wychwalać zalety ludzi, czy krajobrazów, jak i się soczyście kłócić. Do tego te wszystkie zdrobnienia (po hiszpańsku można zdrobnić praktycznie wszystko) – codzienne cafessito (kawusia), muchisima gracia (wielguśne dzięki), czy poquitito (malusienieńko). Karolina, wybacz mi jeżeli robię błędy w pisowni, wiele przez ostatnie miesiące po hiszpańsku nie pisałem.

Po hiszpańsku mówi prawie cała Ameryka Środkowa i Południowa, jest to zatem trzeci najpopularniejszy język na świecie, po chińskim i angielskim (nie bez powodu blondynka boi się zajść w ciąże, w końcu co piąty rodzący się na świecie człowiek to Chińczyk). Z racji tego, że mówi nim tak wele narodów, język jest bardzo zróżnicowany (choć pomiędzy narodami cały czas zrozumiały). Wenezuelczycy i Argentyńczycy mówią znacznie szybciej od Peruwiańczyków czy Chilijczyków. Różnie też wymawiają poszczególne dźwięki – najfajniej seplenią w Argentynie. Najdziwniej po hiszpańsku mówili Brazylijczycy, w ogóle ich nie rozumiałem. To jest także dobre miejsce, aby pochwalić siebie samego. Pod koniec mojego pobytu rozumiałem 90% tego, co mówili i potrafiłem powiedzieć 100% tego, co mówiłem. Latynosi zachwycali się tym, jak wspaniale mówię w ich języku. Najciekawsze było jednak to, że zachwycali się tym po jednym lub dwóch zdaniach, które wypowiadałem. Możecie się domyślić, że nie bardzo mieli faktyczne podstawy, żeby oceniać moją znajomość słownictwa czy gramatyki. Wiem jednak, z czego ten zachwyt wynikał – z akcentu i wymowy. Bardzo duża część osób podróżujących po Ameryce Południowej to osoby z krajów anglojęzycznych. Ich akcent (nawet jak znali bardzo dobrze język) opiszę posługując się obrazem: Pamiętacie „Misia”? Pamiętacie scenę, w której Pani podawała na dworcu kolejowym albo lotnisku komunikat po angielsku? To wyobraźcie sobie, że ona pakuje te kluchy to ust i mówi po hiszpańsku. Bez żartów i sarkazmu, tak właśnie Amerykanie i Anglicy mówią po hiszpańsku. Nic dziwnego, że mój akcent był zachwycający (potrafiłem chociażby wypowiedzieć „r”).

Ameryka Południowa posiada bardzo ciekawą historię, dzielącą się na różne etapy. Okres prekolumbijski był zdominowany w dużej części przez Inków, chociaż ich panowanie trwało tylko około 150 lat. To Inkowie jednak mieli największy wpływ na kulturę i religię dużej części kontynentu. Istniały także znaczące cywilizacje przedinkaskie, takie jak np. Nasca w zachodnim Peru. Okres panowania Inków zakończyła hiszpańska konkwista w XVI wieku. Hiszpanie przybyli na kontynent, ograbili go ze złota i surowców, przywieźli ze sobą za to chrześcijaństwo, kóre ma ogromne znaczenie w dzisiejszych czasach (to właściwie tylko dzięki Ameryce Południowej chrześcijaństwo zwiększa liczbę wierzących). Około 200 lat temu narody południowoamerykańskie się zbuntowały i wywalczyły niepodległość od Hiszpanów. Okres niepodległości nie był jednak wolny od wojen, żeby wspomnieć chociażby Wojnę o Pacyfik pod koniec XIX wieku, czy dzisiejszy konflikt graniczny pomiędzy Wenezuelą i Gujaną.

Poza wszystkimi kwestiami antropologicznymi, językowymi i historycznymi Ameryka Południowa zachwyca swoją przyrodą. Kontynent jest pełen fantastycznych krajobrazów – gór (Andy, góry stołowe), wodospadów (żeby wspomnieć tylko Angel Falls czy Iguazu), pustyń (Salar de Uyuni, Atacama, zachodnie Peru) oraz dorzeczy i lasów deszczowych (Amazonia, Orinoko). To właśnie przyroda kontynentu była dla mnie głównym powodem, żeby tutaj przyjechać. Pozostałe aspekty poznałem i zachwyciłem się nimi już na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz