Kraje

wtorek, 22 lutego 2011

Za mną trzy dni pobytu w Nowym Jorku. Póki co pogoda nie bardzo sprzyja spacerom po mieście i podziwianiu jego architektury i panoramy (a po mojej październikowej wizycie wiem, że jest co podziwiać). Temperatura utrzymuje się kilka stopni poniżej zera. W zabranych przeze mnie ubraniach jestem w stanie wytrzymać krótki spacer od hotelu do metra i z powrotem, ale nie bardzo nadają się one na dłuższe spacerowanie. Przygotowując bagaż na tą podróż zdawałem sobie sprawę, że tak będzie, ale celowo nie zabrałem cieplejszych ubrań, bo nigdzie poza Nowym Jorkiem przez kolejne miesiące nie będą mi one potrzebne. Wolę zatem ograniczyć spacery tutaj, niż targać na plecach dodatkowe kilogramy później.

Zgodnie z prognozami temperatura ma się podnieść o kilka stopni już od jutra, więc będę mógł odbyć zaplanowany rejs statkiem po rzece Hudson. Tymczasem zwiedzam miasto w trybie in-door. W Nowym Jorku jest co odwiedzać, więc na nudę nie narzekam.

W niedzielę odwiedziłem dwa kameralne muzea - Muzeum Miasta Nowego Jorku i El Museo del Barrio, czyli muzeum sztuki latynoamerykańskiej (głównie portorykańskiej). Oba znajdują się na tzw. Museum Mile, czyli wzdłuż 5 Alei przy Central Parku na odcinku o długości jednej mili, na którym znajduje się kilkanaście najlepszych muzeów w mieście (część z nich zalicza się do najciekawszych muzeów na świecie). Oba muzea bardzo kameralne, ale też bardzo ciekawe. W Muzeum Miasta Nowego Jorku można obejrzeć film o tym, jak powstawała ta metropolia (plan miasta powstał w 1811 roku - już wtedy ktoś przewidział, że miasto będzie wielomilionową metropolią i jako takie będzie potrzebowało dobrego planu przestrzennego - dzięki temu dzisiaj taki plan posiada). Dostępna jest także wystawa obrazów olejnych przedstawiających panoramę Nowego Jorku. Przedstawienie panoramy nowoczesnego miasta z dziesiątkami drapaczy chmur taką techniką malarską zrobiło na mnie duże wrażenie. W El Museo del Barrio można zobaczyć dwie ekspozycje - stałą, która jest malutka i nuda i tymczasową, przedstawiającą sztukę Luisa Camnitzera. Nigdy o nim nie słyszałem wcześniej, ale jego dzieła bardzo mi się spodobały. Nie będę opisywał, na czym polegały, bo tego chyba nie da się dobrze opisać, trzeba zobaczyć na żywo (możecie poszukać w Internecie), napiszę tylko, że facet ma poczucie humoru, dosyć absurdalne, ale robiące bardzo fajne wrażenie.
Po odwiedzinach w muzeach wybrałem się na spacer po północnej części Central Parku. Doszedłem do Strawberry Fields, czyli miejsca upamiętniającego zamach na Johna Lennona (zamach skądinąd skuteczny). Na chodniku położona jest mozaika w kształcie koła z napisem Imagine w środku (tytuł najsławniejszej chyba piosenki Lennona). Wrażenie zrobiło to na mnie równie piorunujące jak pępek świata przed katedrą Notre Damme w Paryżu (jeśli ktoś z Was odnalazł pępek świata w Paryżu, kierując się zapewne małym tłumkiem turystów gapiących się tempo w chodnik, to wie, jak piorunujące wrażenie on robi). Na ławce siedział facet i grał na gitarze przeboje Lennona, Oasis i tym podobnych. Bardzo fajnie grał.

Poniedziałek był trudnym dniem do jakiegoś sensownego wykorzystania. Po pierwsze dlatego, że był to poniedziałek (a w poniedziałki pozamykane są prawie wszystkie muzea w mieście), po drugie było święto państwowe - "dzień prezydenta". Pojęcia nie mam na czym to święto polegało. Wiem tylko, że to wszystko, co normalnie w poniedziałki mimo wspomnianej reguły jest otwarte, wczoraj było także zamknięte. Do tego padał śnieg. Wybrałem się na południe Manhattanu zobaczyć Ground Zero, czyli miejsce, gdzie stało World Trade Centre. Teraz jest tam gigantyczny plac budowy, ponieważ na miejscu dawnych wież staną nowe, w których również będą się mieścić biura. Tak naprawdę, dokładnie w miejscu, w którym stały najwyższe wieże (warto wspomnieć, że WTC składało się łącznie z 7 budynków, najwyższe wieże stanowiły tylko część kompleksu) będą się znajdowały dwa kwadratowe baseny, z ponad dziesięciometrowymi wodospadami. Zdjęcia planowanego kompleksu możecie znaleźć pod poniższym linkiem: National 9.11 Memorial.
Wydarzenia z 11 września 2001 roku odcisnęły bardzo wyraźne piętno na Nowojorczykach. Widać to po nich właściwie do dzisiaj. Ataki były potworną traumą, najbardziej krwawym (a tak naprawdę jednym z bardzo nielicznych) atakiem wroga na terytorium USA w historii. Zginęło w nich prawie 3 000 ludzi, w tym 400 policjantów i strażaków, którzy brali udział w akcji ratunkowej w momencie zawalenia się wież. Te 400 osób to najwięksi bohaterowie Nowego Jorku. Obok placu budowy znajduje się biuro przyszłego muzeum 11 września. Można tam zobaczyć plany nowego kompleksu i pamiątki po wydarzeniach z tego tragicznego dnia. Kiedy patrzy się np. na karteczkę na której dziecięcą rączką napisane jest "Daddy, we miss you so much" ("Tatusu, bardzo za Tobą tęsknimy) nie można nie uronić kilku łez.

Poniedziałkowy wieczór spędziłem na Broadwayu na sztuce pt. The Fantastics. Sztuka jest klasyfikowana jako off-Broadway, ale o tym statusie decyduje raczej rozmach, z jakim sztuki są przygotowywane a nie ich lokalizacja, ponieważ ta odbywała się w teatrze przy samym Broadwayu. Sztuka była bardzo kameralna, sześcioro aktorów, jeden fortepian i może z setka widzów, co w porównaniu do takich spektakli jak Król Lew, czy Mamma Mia, w których udział bierze kilkudziesięciu aktorów plus orkiestra może być faktycznie sklasyfikowane jako off-broadway. Niemniej jednak sztuka była bardzo zabawna i oglądało się ją bardzo przyjemnie. Poza tym kupiłem bilet last-minute za 50% ceny.

Na razie nie robię zbyt wielu zdjęć, ponieważ miasto dosyć dokładnie obfotografowałem w październiku, a nie chcę teraz wrzucać tutaj zdjęć z poprzednich podróży, bo byłoby to nieuczciwe. Nagrałem za to dwa filmiki, które zamieszczam poniżej.

Tak wygląda Times Square po zmroku:

A tak się rodzą gwiazdy. Dwóch podstarzałych DJów i szalejąca publiczność. No ale cóż, Jay-Z też nie od razu sprzedawał miliony płyt:


Dzisiejszy dzień spędziłem prawie w całości w Metropolitan Museum of Mart. Popularne Met to muzeum, które poprzednio zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Postanowiłem wtedy, że kiedy kolejny raz wrócę do Nowego Jorku, to poświęcę na niego znacznie więcej czasu. Poświęciłem go zatem dzisiaj. Wypożyczyłem sobie audio-tour (takiego walkmana, w którego można wstukać numer rzeźby albo obrazu, przed którym aktualnie się stoi i posłuchać dokładnego opisu) i ruszyłem między eksponaty. Czas poświęciłem na sekcje mówiące o terenach, które zamierzam odwiedzić. Zapoznałem się dokładnie z sekcją na temat Oceanii, Ameryki Południowej i Azji południowo-wschodniej. Tej ostatniej nie skończyłem, bo mi muzeum zamknęli. Cóż, będę musiał tu jeszcze wrócić. Po wizycie w muzeum wjechałem na Top of the Rock, czyli drugie po Empire State Building obserwatorium, znajdujące się na 70 piętrze Rockefeller Centre. Oglądałem i fotografowałem panoramę Nowego Jorku po zmroku. Ten widok robi ogromne piorunujące wrażenie za każdym razem, kiedy go widzę (choć nie tak piorunujące jak Strawberry Fields). Po powrocie na poziom 0 poszedłem do koreańskiej restauracji sąsiadującej z moim hotelem. Mieszkam w dzielnicy koreańskiej, którą stanowi właściwie tylko jedna przecznica, czyli w porównaniu do Chinatown zamieszkanego przez 150 000 Chińczyków, to tyle co nic. Niemniej jednak koreańskie restauracje są i tam właśnie zjadłem dzisiaj kolację.

Napisałem, że ze zdjęciami na razie słabo, ale kilka zrobiłem i zamieszczam je poniżej. Z fan-maila wiem, że są one oczekiwane.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz