Kraje

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dzień z życia nurka

Każdy doskonale wie, jak wygląda dzień z życia zawodowego nurka. Śpi do południa, idzie nurkować, pod dwóch, trzech nurkowaniach idzie na obiad a wieczorem na piwo z kumplami i laskami w bikini (jak dobrze popiją to i kumple są w bikini). Jak w każdym stereotypie jest w tym trochę prawdy, ale jak w każdym, niewiele.

Kurs na divemastera nie nazywa się właściwie kursem, a praktyką, ponieważ nie ogranicza się tylko do nurkowań szkoleniowych i nauki teorii, ale także obejmuje normalną pracę w bazie nurkowej. Przekonałem się zatem na własnej skórze, jakie rajskie życie prowadzi zawodowy nurek.

Budziłem się zwykle około godziny 5.30 (no tak, do południa było jeszcze trochę czasu), ponieważ najpóźniej o 6.15 trzeba było już być w bazie. O tej godzinie było tam już jak w ulu - wszyscy wynosili sprzęt z magazynu do samochodów, biegali w te i wewte nosząc aluminiowe butle z powietrzem, basy z ołowianym balastem i torby z pozostałym sprzętem. O 6.30 briefing - szef bazy podsumowywał, co nas czeka tego dnia i potwierdzał, że wszystko jest przygotowane. Po briefingu była w końcu chwila na zjedzenie śniadania. Jedna osoba ruszała do pobliskiej budki, w której sprzedawano lokalne wypieki, ryż smażony z warzywami i inne lokalne przysmaki. Siadaliśmy razem i spożywaliśmy pożywne śniadanie.

Już koło 7.30 zaczynali się pojawiać goście, czyli tacy nurkowie, jakimi sami do niedawna jeszcze byliśmy. Gościom trzeba było przygotować coś do picia, zabawić ich rozmową i upewnić się, że mają cały niezbędny do nurkowania sprzęt i że podpisali wszystkie dokumenty, w których zrzekają się jakichkolwiek roszczeń wobec bazy nurkowej. Niestety, taka jest praktyka nurkowania na całym świecie, to nurek odpowiada sam za siebie i za swoje bezpieczeństwo. Powodem tego jest głównie fakt, że najwięcej wypadków wynika nie z zaniedbań bazy nurkowej lub wadliwego sprzętu, ale z niewłaściwego zachowania nurka, a to kontroluje tylko i wyłącznie nurek. Baza nie może i nie chce brać za to odpowiedzialności.

Mniej więcej pół godziny później wszyscy byli gotowi do wyruszenia. Kandydaci na DMów czasem jechali na nurki razem z gośćmi a czasem tylko we własnej grupie. Dojazd na miejsce nurkowe zajmował zwykle około 2-3 godzin (miejsca są porozrzucane praktycznie po całej wyspie, więc dotarcie do nich chwile zajmuje). W kilku miejscach nurkuje się z brzegu (Tulamben, Amed), w innych z łódki (Nusa Penida, Padang Bai). Jednego dnia nurkuje się dwa lub trzy razy. Po pierwszym lub drugim nurku jedliśmy lunch i schodziliśmy znowu pod wodę. Do bazy wracaliśmy po południu.

Po powrocie trzeba było zająć się całym sprzętem - trzeba go było zliczyć, umyć i oddać do magazynu. Dopiero po umyciu całego sprzętu można było spokojnie usiąść i... zacząć się uczyć. Tak, późne popołudnia poświęcaliśmy głównie na naukę teorii nurkowej, z której mieliśmy mieć dwa egzaminy. Dzień ostatecznie kończył się po godzinie 18. Jakby nie liczyć, w pracy spędzaliśmy po 12 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, ale wrażenie było zupełnie inne niż gdybym siedział ten cały czas przy biurku starając się, żeby właściciel korporacji zarobił dzięki mnie jeszcze więcej pieniędzy.

Po zakończonym dniu w bazie większość pracowników udawała się wspólnie na kolacje. Wsiadaliśmy wszyscy na nasze skutery i jechaliśmy na Night Market, gdzie można było kupić najtańsze i najlepsze jedzenie na wyspie. Przygotowywane na miejscu szaszłyki, mięsa z warzywami, soki owocowe, czy czekoladowy chleb stanowiły wspaniałe zwieńczenie ciężkiego dnia pracy. Po kolacji czasem udawaliśmy się jeszcze na piwo ale częściej do hotelu kontynuować naukę. Wiele czasu na to nie było, bo najpóźniej o 10 warto było iść spać - w końcu następny dzień też miał się zacząć o 5.30

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz