Kraje

sobota, 20 sierpnia 2011

Koniec podróży

Moja podróż dookoła świata dobiegła końca. Wróciłem do Polski dokładnie 6 miesięcy po jej opuszczeniu. Jeszcze rok temu nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek będzie mi dane taką podróż odbyć. Niezbadane są jednak wyroki boskie i dzięki temu życie jest tak ekscytujące.

W trakcie podróży odwiedziłem 12 krajów i 4 kontynenty (ok, Indonezja nie leży na kontynencie azjatyckim, ale można ją do tego kręgu krajów zaliczyć). Spotkałem masę fantastycznych ludzi. Część tych znajomości trwała dzień dwa, podróżowaliśmy wspólnie w autobusie, lub spaliśmy w jednym hostelu, miło spędziliśmy czas i pewnie nigdy w życiu się już nie zobaczymy. Inne znajomości zamieniły się w przyjaźnie, które mam nadzieję potrwają lata. Zawsze zastrościłem mojej kuzynce Ani, że ma znajomych praktycznie na całym świecie. Teraz i ja mogę się pochwalić taką grupą kolegów i koleżanek – checie pojechać do Singapuru? Świetnie, mam tam koleżankę. Planujecie odwiedzić Barcelonę? Edu z pewnością Was po niej z przyjemnością oprowadzi. Wybieracie się do Holandii, Niemiec, Nowej Zelandii, Chile, USA, Kanady, Indonezji, Autralii, na Kajmany? Dajcie znać, polecę Wam kogoś na miejscu. Albo nie, po prostu tam z Wami polecę.

Zobaczyłem fantastyczne miejsca. Ciężko wymienić te, które najbardziej mi się podobały. Zacząłem od Nowego Jorku, w którym byłem zakochany już wcześniej. Przeżyłem fantastyczny tydzień an Kajmanach. Zobaczylem fantastyczne wodospady w Wenezueli i Argentynie. Pojechałem na największą pustynię solną na świecie w Boliwi, oglądałem zachód słońca na Atacamie, wszedłem na Machu Picchu, z opadniętą szczęką objechałem południową wyspę Nowej Zelandii oglądając takie cuda natury jak Punakaki, czy Milford Sound. Nurkowałem na Wielkiej Rafie Koralowej i zdobyłem stopień Divemastera na Bali.

Dzięki, że ze mną byliście przez te sześć miesięcy, czytaliście moje posty, komentowaliście, dawaliście motywację do tego, żeby pisać. Dzięki tej motywacji (szczególnie jednej, najbardziej wytrwałej fanki mojego bloga  ) dzisiaj piszę tego ostatniego posta, kończąc relację z najwspanialszej przygody w moim życiu.

Podróż dookoła świata uświadomiła mi przede wszystkim jedno. Po pół roku jeżdżenia wokół globu wiem, jak drobny ułamek tego świata zobaczyłem, jak wiele jest jeszcze do zobaczenia. Wiem, że na tym nie poprzestanę. Pora zacząć myśleć o kolejnej podróży.

piątek, 19 sierpnia 2011

Bajki kłamią

Oglądaliście bajkę pt. Flinstone'owie? Pamiętacie jak Fred i Barney hamowali rozpędzony samochód bosymi stopami po asfalcie? G**no prawda, nie da się tak...

Ale wszystko po kolei. W środę, 3 sierpnia zaliczyłem ostatnią umiejętność nurkową, którą musiałem opanować, żeby zostać Divemasterem. Wcześniej zdałem już oba egzaminy teoretyczne i zostały mi tylko dwa testy pływackie - 400 metrów stylem dowolnym i 800 metrów w płetwach. Postanowiłem, że tego dnia wypełnię wszystko, zaliczę oba testy i zostanę DMem. Testy były dosyć męczące, szczególnie dlatego, że podchodziłem do nich jeden po drugim. 800 metrów w płetwach było dodatkowo potwornie nudne, bo płynie się w kółko po basenie przez kilkanaście minut gapiąc się w dno. No, ale około godziny 18 zakończyłem drugi test i tym samym zostałem oficjalnie Divemasterem. Moje marzenie się spełniło, plan został wykonany. Następnego dnia nie musiałem już niczego zaliczać ani się uczyć, mogłem normalnie jak człowiek ponurkować.

Przyszedł zatem następny dzień, poranek. Wyjechałem z bazy z kolegą na jego skuterze, bo swój zostawiłem dwa dni wcześniej wieczorem przy barze, nie chcąc wracać po dwóch piwach - w końcu jestem odpowiedzialnym kierowcą skutera. Zatrzymaliśmy się przy barze, gdzie przesiadłem się na swoją maszynę. Kilkaset metrów dalej , jadąc za jakimś innym motorem niefortunnie przyhamowałem i straciłem panowanie nad swoim skuterem. Wywróciłem się na lewy bok, uderzając o asfalt najpierw lewą stopą a potem resztą mojego delikatnego ciała. Zapomniałem chyba dodać, że jechałem boso, całkiem boso.

Oczywiście miałem masę argumentów dowodzących, że jeżdżenie boso wcale nie było głupim pomysłem - wszyscy jeździli boso, z bazy do łódki był tylko krótki kawałek, etc. Tyle tylko, że to nie inni a ja leżałem teraz na asfalcie trzymając się za porządnie rozszarpaną lewą stopę. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy zobaczyłem moją otwartą ranę i przycisnąłem jeden płat oderwanego ciała do reszty była następująca: "ciekawe, czy trudno się żyje bez dużego palca u lewej stopy, w czym to tak naprawdę może przeszkadzać...". Wiem, nie brzmi to przyjemnie, ale tak właśnie pomyślałem. Zaraz za mną zatrzymał się Rakhmad, kolega, z którym jechałem najpierw na jego skuterze. Zdjęliśmy obaj nasze koszulki i zawinęliśmy mocno stopę, żeby zatrzymać krwotok (w gruncie rzeczy aż tak bardzo nie krwawiło). Wsiedliśmy na skuter Rakhmada i pojechaliśmy z powrotem do bazy. Tam wsadzili mnie w samochód i zawieźli do szpitala.

Szpital był niesamowity - życzyłbym sobie, żeby takie szpitale były na każdym roku w Polsce. Nowoczesny sprzęt, miły i wykwalifikowany personel (z tym akurat w Polsce nie mamy problemu, coś o tym wiem :) ). Niestety to nie jest standard indonezyjskich placówek służby zdrowia - to szpital zbudowany typowo dla turystów, których ubezpieczyciele nie mają wyjścia, muszą płacić. Tubylców nie stać na taki luksus. Mój pobyt w szpitalu trwał pięć godzin - najpierw przez dwie godziny czyścili i opatrywali moje mniejsze rany (stopa była najpoważniejsza, ale pozdzierałem też kolana, łokieć i brzuch), potem przez półtorej czyścili z drobinek asfaltu ranę na stopie, w końcu przez ostatnie 90 minut stopę szyli. Założyli mi łącznie około 30 szwów - część wewnątrz rany, 18 na zewnątrz.

Wiedziałem już, że z dalszego nurkowania nici. Pozostało pytanie, co w ogóle z dalszym podróżowaniem. W planach miałem jeszcze kilka krajów w południowo-wschodniej Azji. Lekarze powiedzieli, że wygojenie zajmie mi od tygodnia do dwóch. Rana była jednak poważna a nie chciałem wylądować w Tajlandii z niedogojoną poszarpaną stopą. Podjąłem zatem decyzję, że wracam do Polski. Wiedziałem, że potrzebuję trochę czasu, żeby dojść do siebie na tyle przynajmniej, żeby wytrzymać kilkunastogodzinny lot powrotny. Kupiłem bilet na dwa tygodnie po wypadku. Nie było odwrotu, wracałem do kraju dokładnie 6 miesięcy po jego opuszczeniu.

Kolejny tydzień spędziłem w łóżku - żeby wytrzymać musiałem leżeć cały czas ze stopą podniesioną do góry. Opuszczenie stopy na dół prowadziło do silnego bólu - te kilka wizyt dziennie w łazience było nie lada wyzwaniem. Bardzo pomogli mi znajomi z BSB - szczególnie Edu, który przynosił mi jedzenie, zabawiał mnie rozmową, pomagał mi zmieniać opatrunki. W ostatnim tygodniu mogłem już opuścić mój pokój hotelowy, ale i tak większość czasu spędzałem w pozycji siedzącej.

18 sierpnia wsiadłem w samolot powrotny do Polski i po kilkunastu godzinach wylądowałem w Warszawie.