Kraje

piątek, 29 kwietnia 2011

Buenos Aires

Jeszcze nieco ponad dwa tygodnie temu Buenos Aires kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z tym:




Pamiętam to jak dziś, oglądaliśmy ten odcinek wszyscy razem w niedzielę. Zaraz po zakończeniu programu mama chwyciła za telefon i zadzwoniła do Pani Danuty Steczkowskiej z gratulacjami. Było czego gratulować. Do dzisiaj jak słucham kawałka od 4 minuty 30 sekundy to mam ciary na plecach.

Boskie Buenos, stolica Argentyny, zamieszkana przez prawie 12 milionów ludzi, czyli prawie 1/3 całej populacji kraju. Absolutna metropolia, zdecydowanie inna od wszystkich miast, jakie do tej pory zobaczyłem w Ameryce Południowej. Przypomina mi Paryż, miasto bardzo ruchliwe, ale jednocześnie niezwykle kameralne. W jednym momencie przecina się pięciopasmową ulicę bacznie uważając na własne życie, aby kilka minut później usiąść w zacisznej restauracji, których jet tutaj pełno. W mieście jest sporo zieleni, zarówno wzdłuż ulic, jak i w kilku parkach, w których mieszkańcy Buenos Aires relaksują się w ciągu dnia. Budynki mają specyficzny klimat, jednocześnie klasyczny i dosyć nowoczesny. Buenos jest bardzo żywe, pełno jest pędzących samochodów, spieszących się dokądś ludzi.

Ludzie w Buenos Aires różnią się od Latynosów, których miałem okazję do tej pory poznać. Są dużo bardziej europejscy, zarówno z wyglądu, jak i z zachowania. Ludność Argentyny, a w szczególności jej stolicy jest w bardzo dużym stopniu pochodzenia europejskiego. Duża fala emigracji po drugiej wojnie światowej sprowadziła do tego kraju masę Hiszpanów i Włochów, którzy nie wymieszali się z rdzennymi mieszkańcami kontynentu. Ludzie na ulicach Buenos Aires mają zatem jaśniejszy kolor skóry (w zdecydowanej większość zupełnie biały), są wyżsi, mają południowoeuropejskie rysy twarzy. Ich ubiór jest zdecydowanie bardziej metropolitalny niż gdzie indziej w Ameryce Południowej, znacznie mniej jest na ulicach ludzi biednych. Ich zachowanie jest już jednak bardziej latynoskie. Spędzają dużo czasu w grupach, jedzą wspólnie w restauracjach ciesząc się (czasem dosyć głośno) swoją obecnością. Wszyscy całują się na powitanie, także mężczyźni. Widać wśród nich bardzo duże poczucie wspólnoty. Na ulicach można spotkać lokalnych artystów, którzy grają, tańczą lub śpiewają, oddając się z radością na twarzy swojej pasji, za co ich z całego serca podziwiam.

Mówiąc Buenos Aires myśli się tango. Faktycznie taniec ten jest nierozerwalnie związany ze stolicą Argentyny (i przede wszystkim z nią, tango nie jest tak popularne poza Buenos). Właściwie tango to nie jest sam taniec, to przede wszystkim muzyka, ale także śpiew. Najbardziej znane osoby związane z tangiem to wykonawcy muzyki a nie tancerze. Przechadzając się ulicami Buenos o chwilę słyszy się dźwięki tanga dochodzące albo z jakiegoś sklepu z płytami, restauracji lub płynące z instrumentów lokalnych muzyków. Wieczorem można się udać na pokaz tanga połączony z kolacją w dobrej restauracji lub na milongę, czyli miejsce, gdzie tango się po prostu tańczy. Żeby dobrze się czuć na milondze trzeba spełnić jeden podstawowy warunek - trzeba potrafić tańczyć tango. Nie lubię się czuć źle, wybrałem pokaz tanga w restauracji.






Tango nie jest jedyną rzeczą charakterystyczną dla Argentyny i Buenos Aires. Drugą taką rzeczą jest wołowina (w postaci steków). Są kraje w których krowy są święte, w Argentynie są one za to bardzo smaczne. Mówiąc bardzo smaczne nie oddaję nawet w części wrażeń, które zapewnia zjedzenie soczystego, dużego (małych nie podają) steka. Mięso jest po prostu boskie (może stąd się wzięła nazwa boskie Buenos) i zdecydowanie warto ograniczyć pozostałe posiłki dnia, żeby móc wieczorem oddać się wołowej uczcie. Jeśli nie wierzycie i uważacie, że przesadzam wychwalając tutejsze jedzenie to zapraszam do Argentyny, nie zawiedziecie się.

Buenos Aires robi duże wrażenie i zdecydowanie warto poświęcić kilka dni, żeby tą metropolię zwiedzić. Muszę jednak szczerze przyznać, że w trakcie mojej podróży odzwyczaiłem się od tempa życia dużego miasta. Przyzwyczaiłem się do małych, kameralnych miasteczek i terenów pozamiejskich, pełnych cudów natury. Dlatego, choć miasto mi się podobało, to pełen entuzjazmu wyruszyłem w kierunku wodospadów Iguazu, zdaniem wielu turystów jednego z najpiękniejszych miejsc w Ameryce Południowej, a może i na świecie, ale o tym dopiero w następnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz