Kraje

sobota, 2 kwietnia 2011

Republica Bolivariana

Republica Bolivariana de Venezuela (Boliwariańska Republika Wenezueli) to oficjalna nazwa kraju wprowadzona przez Hugo Chaveza w 1999 roku. Dziwna, prawda? Nazwa dziwna, bo i kraj jest dziwny.

Wenezuela jest krajem socjalistycznym, czego trudno nie zauważyć, bo pierwsze co widać po wyjściu z samolotu jeszcze na lotnisku to wielkie plakaty zachwalające hasła socjalizmu. Niewiele pamiętam z czasów komunizmu w Polsce, miałem siedem lat kiedy się skończył. Pamiętam tylko kolejki po cukier, w których musieliśmy stać z babcią i bratem, żeby kupić 6 kilo na zapas (po 2 kilo na osobę), jakieś dziwne bony za które można było kupić klocki lego w Pewexie i kartki, o których wiedziałem, że są, ale nie rozumiałem do czego służą. Dwa tygodnie spędzone w Wenezueli pozwoliły mi zatem choć trochę poczuć, czym jest socjalizm.

Gdybym miał sprowadzić moje obserwacje do jednego słowa to byłby to „absurd”. Absurdem jest bowiem dla mnie to, że w Caracas żyje ponad 5 milionów ludzi, z czego większość w slumsach w domach, które w każdej chwili mogą się zawalić, codziennie ma tam miejsce kilka morderstw, ale plakaty w mieście mówią, że jest to najwspanialszy kraj na świecie. Absurdem jest to, że władza kontroluje wymianę waluty i ustaliła kurs dolara na boziomie 4.30 BsF (Bolivar Fuerte, waluta kraju), ale na czarnym rynku od policjanta można kupić BsF po kursie 8.00 za dolara. Największym absurdem jest dla mnie jednak to, że za jednego dolara można kupić 8 litrów benzyny, ale tylko pół litra wody mineralnej (o chlebie można zapomnieć, bo bochenek kosztuje około 3 dolarów). Turysta jakoś to przełknie, przywiezie dolary, wymieni u policjanta i co najwyżej ponarzeka, że nie spodziewał się, że w Wenezueli tak drogo. Ale tam na miejscu żyją miliony ludzi, którzy nie zarabiają tyle co europejscy turyści, a muszą zapłacić dokładnie tyle samo za chleb, masło czy mleko.

W kraju panuje kult  Simona Bolivara, przywódcy wojny o niepodległość Wenezueli, Ekwadoru i Kolumbii sprzed 200 lat. Bolivar urodził się w Wenezueli i jest tam czczony niczym Bóg (czasem jego popiersia znajdują się nawet w kościołach). Bolivar jest w nazwie kraju, waluty, systemu politycznego (socjalizm bolivariański). W każdym (dosłownie) mieście główny plac nazywa się Plaza Bolivar, od którego zwykle odchodzi Calle Bolivar. Nawet w wiosce na rzece Catatumbo jest Plaza Bolivar (choć nie ma tam ulic, ani chodników, jest tylko woda)! Za zbeszczeszczenie pamięci bohatera można dostać mandat. Tak głęboki kult bohatera narodowego i idący za nim patriotyzm nie jest jednak wrodzony, jest narzucony. Ludzie młodzi wcale nie czują się patriotami, a przynajmniej nie takimi, za jakich uważają się rządzący krajem.

W Wenezueli doświadczyłem także po raz pierwszy w życiu jawnej propagandy. Wszędzie w kraju widać plakaty zachwalające socjalizm (Socialismo o muerte! – socjalizm albo śmierć!, to główne hasło płynące z plakatów). Przy każdej najmniejszej budowie lub remoncie drogi stoi plakat mówiący o tym, że to rząd dba w ten sposób o obywateli i razem z nimi buduje socjalizm. Na plakacie jest zdjęcie gubernatora danego regionu, zawsze w objęciach Hugo Chaveza. Rząd w ten sposób chce przekonać ludzi, jak wiele dla nich robi. Wielu obywateli pewnie w to nawet wierzy, bo nie wiedzą, że to żadna łaska, tylko ich psi (za przeproszeniem) obowiązek. Na policję nie bardzo można liczyć, bardziej należy się jej bać, a w takich miastach jak Caracas wręcz unikać. Z pewnością kojarzy się ona z władzą, ale już nie bardzo ze sprawiedliwością. Ich głównym zadaniem (taka jest opinia tubylców) jest pobieranie łapówek, niczym innym specjalnie się nie zajmują, kierując ruchem tworzą tylko większe korki.

Kraj czerpie głównie zyski z wydobycia i sprzedaży ropy naftowej, przez co nie przykłada większej wagi do innych gałęzi gospodarki, w tym do turystyki. Wenezuela mogłaby być mekką dla turystów, położona w klimacie podzwrotnikowym, posiada bardzo długą linię brzegową nad morzem karaibskim i niebywałe bogactwo fauny i flory. Podróżując po tym kraju można podziwiać bardzo zróżnicowane krajobrazy – na zachodzie Andy, na południu rejon Amazonki, na wschodzie fantastyczne góry stołowe (Tepui) z zapierającym dech w piersiach najwyższym wodospadem świata oraz delta Orinoko (która notabene zamieni się niedługo w pole naftowe). Nie ma tu jednak bardzo wielu turystów, kraj nie jest im przyjazny. Jest drogi, dosyć niebezpieczny, poza tym ludzie nie są zbyt otwarci. Chcąc kupić coś w sklepie masz wrażenie, że przeszkadzasz sprzedawcy a nie dajesz mu zarobić na życie.

Wenezuelę zdecydowanie warto jednak odwiedzić. Po pierwsze dlatego, że krajobrazy i przyroda w tym kraju są oszałamiające. Po drugie dlatego, że doświadczenie socjalizmu choćby z perspektywy turysty, jest szczególnie dla człowieka w moim wieku przeżyciem bardzo ciekawym. Wciąż jest na świecie kilka krajów takich jak ten (niektóre są nawet znacznie bardziej autorytarne), ale mam nadzieję, że będzie ich coraz mniej. Sami Wenezuelczycy wierzą, że niedługo młode pokolenie dojdzie do głosu i zmieni kraj na taki, w jakim naprawdę chcieliby żyć.

Wenezuela już za mną, jestem w Peru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz