Kraje

sobota, 9 kwietnia 2011

Arequipa


Arequipa jest drugim co do wielkości miastem Peru liczącym ponad 850 tys. mieszkańców. Położona u stóp Andów na wysokości ponad 2200 m.n.p.m. wyróżnia się spośród innych miast kraju swoją czystą, kolonialną zabudową i niezależnością intelektualną obywateli.
Podróż do Arequipy z Nasca zapowiadała się tak, jak każdy poprzedni przejazd autobusem nocnym.  Wyjazd o 22, około 10 godzin w mocno schłodzonym wnętrzu i rano przyjazd na miejce.  W ciągu dnia zacząłem się gorzej czuć, na godzinę przed wyjazdem dostałem gorączki. Przeczuwałem, że podróż będzie ciężka, ale wszystkiego nie przewidziałem.
Około 3.30 autobus zatrzymał się. Zaspani pasażerowie w większości nie zdawali sobie nawet z tego sprawy. Myślałem, że zatrzymaliśmy się na jakimś postoju albo stacji benzynowej, ale mijały kolejne minuty a autobus cały czas stał w miejscu. Przy wyłączonym silniku nie działała klimatyzacja, więc dosyć szybko zaczęło się robić duszno. Po trzech kwadransach wyszedłem zobaczyć, co się dzieje. Staliśmy w gigantycznym korku, który składał się praktycznie wyłącznie z autobusów i ciężarówek. Razem z kilkoma osobami, które również nie spały poszliśmy poszukać początku korka i powodu, dla którego zatrzymał się ruch. Ruch został zatrzymany o godzinie 3 po południu poprzedniego dnia (12 godzin przed naszym przyjazdem) na bramkach z opłatami za przejazd, ok 2.5 kilometra przed naszym autobusem. Powodem zatoru był wypadek cysterny z gazem ok 30 km. za bramkami. Cysterna leżała przewrócona na boku, gaz ulatniał się przez niewielką dziurę w metalowej obudowie i nie można było na to nic poradzić, trzeba było czekać aż się całkowicie ulotni i zabiezpieczać teren, żeby nie pojawiła się najmniejsza iskra, która mogłaby wywołać eksplozję. To właśnie z powodu tego zagrożenia polija zdecydowała się zatrzymać ruch aż 30 km. od tego miejsca.
Wiedzieliśmy już, że postoimy w korku dobry kawałek czasu. Trzeba było najpierw poczekać, aż z cysterny ulotni się cały gaz, miejsce wypadku zostanie uprzątnięte, a potem korek składający się z 3-4 rzędów autobusów i ciężarówek (jezdnia była tylko jedna, pojazdy poustawiały się obok siebie na poboczu) zostanie rozładowany. Mieliśmy szczęście, ponieważ nasz autobus utknął w środku niewielkiego miasteczka, więc nie było obawy o zakup jedzenia, wody i skorzystanie z toalety. Po 7 rano miasteczko zaczęło ożywać, pojawiły się pierwsze kramy z jedzeniem i rękodziełem, kolejni zaspani turyści wychodzili z autobusów, żeby poznać radosną nowinę o zaistniałych wydarzeniach, która drastycznie zmieni ich plany na ten dzień.
Na szczęście autobus, którym jechałem był w połowie wypełniony turystami (czasem jestem jedynym gringo w autobusie), więc było z kim spędzić długie godziny, które były przed nami. Rozmawialiśmy, próbowaliśmy spać, graliśmy w pokera na środku chodnika, wzbudzając tym zainteresowanie rosnącej lokalnej publiczności. Nie graliśmy oczywiście na pieniądze, głównie dlatego, że wyłożenie najmniejszej chociaż gotówki na chodnik stanowiłoby zachętę dla lokalnych rabusiów, którzy i tak z pewnością już czatowali na łupy w tłumie, który los zesłał do ich miasteczka. Po około piętnastu godzinach korek ruszył ku uciesze wszystkich. Autobusy zaczęły jechać, nie czekając zbytnio na swoich pasażerów. Nie mogły przecież zmarnować okazji przesunięcia się chociaż o kilkanaście metrów do przodu, pasażerowie znaleźliby i tak swoje pojazdy, tyle że trochę dalej niż by się spodziewali. Pierwotny entuzjazm nie trwał długo, ponieważ kolejne kilkanaście kilometrów pokonywaliśmy przez kolejne pięć godzin. O ile na początku stanie w korku było nie lada przygodą i czas mijał relatywnie szybko, o tyle te ostatnie kilometry były już udręką, która dawała się wszystkim we znaki. Mnie we znaki dawała się gorączka, która pomimo leków, które miałem ze sobą zdawała się nie ustępować.
Wyjechaliśy z korka po 23, dwadzieścia godzin po tym, jak w nim utknęliśmy. Dojechaliśmy do Arequipy po 31 godzinach jazdy.
Arequipa jest bardzo przyjemnym miastem. Przyciąga turystów swoją architekturą, niezależnością  i możliwością trekkingu (chodzenia po terenie) po okolicznych kanionach i wulkanach. Trekking w tych okolicach jest nie lada wyzwaniem, ponieważ dwa pobliskie kaniony są najwyższymi na świecie (w najwyższym punkcie mają po ok. 3 700 metrów wysokości). Nie ustępują im również wulkany, sięgające poziomu nawet ponad 6 000 m. n.p.m.
Ja również miałem plany zejścia do jednego z kanionów, ale pokrzyżowała mi je choroba. Przez pierwsze dwa dni pobytu w Arequipie walczyłem z gorączką (na szczęście jak tylko zmieniłem fotel autobusowy na łóżko i kołdrę szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na moją korzyść). Wolałem odpuścić sobie pewne aktywności i dobrze się wykurować, żeby głupie przeziębienie nie ciągnęło się za mną przez kolejne tygodnie podróży.
Głównymi atrakcjami Arequipy są Plaza de Armaz (taki peruwiański odpowiednik wenezuelskigo Plaza Bolivar, również jest w każdym mieście, stanowiąc jego centralny punkt), historyczny klasztor, który stanowi otoczone murami miasto w mieście oraz muzeum poświęcone ofiarom z dzieci składanym przez Inków.
Szczególnie interesujące jest to właśnie muzeum. Przez wiele lat historycy nie sądzili, że Inkowie składają bogom ofiary z ludzi. Dopiero w 1992 r. lokalny przewodnik w trakcie trekkingu po jednym z wulkanów natknął się na coś, co przypominało rytualny grobowiec, jednak nie znalazł żadnego ciała. Zainspirowany swoim znaleziskiem namówił znajomego archeologa do zorganizowania kolejnej wyprawy, która odbyła się trzy lata później. Wyprawa zakończyła się sukcesem, ponieważ poszukiwacze znaleźli na zboczu wulkanu, ok 100 metrów poniżej grobowca doskonale zakonserwowane przez mróz ciało młodej dziewczyny złożonej w ofierze przez Inków. Dziewczynce nadano imię Juanita (od imienia przewodnika – John, po hiszpańsku Juan) i przydomek „Lodowej Księżniczki”. Juanita została złożona w ofierze ponad 500 lat temu na szczycie wulkanu na wysokości ok 6 000 metrów. Ciało zostało doskonale zakonserwowane przez mróz, dzięki czemu zachowały się wszystkie jej elementy, łącznie z narządami wewnętrznymi (dziewczynka została po prostu pochowana, bez procesu mumifikacji), co umożliwiło przeprowadzenie dokładnych badań przez naukowców z Peru i USA, w tym testów DNA i rezonansu magnetycznego. Badania pozwoliły określić, w jaki sposób Juanita została zabita. Po dotarciu na szczyt wulkanu (co było nie lada wyczynem, ponieważ Inkowie nie posiadali specjalistycznego sprzętu alpinistycznego, wspinali się w sandałach, wyprawa na szczyt wulkanu trwała około miesiąca) w trakcie uroczystej ceremonii dziewczynce najpierw podano toksyczny napój, który miał na celu otumanić ją i osłabić organizm. Śmierć została jednak zadana uderzeniem tępym narzędziem w głowę przez mistrza ceremonii.
Po odnalezieniu Juanity odkryto jeszcze kilka grobowców, w tym trzy również dobrze zakonserwowane przez mróz ciała dzieci. Juanita jest jednak najpopularniejsza, ponieważ została odnaleziona jako pierwsza, jest zdecydowanie najlepiej zakonserwowana , do tego była najwyżej urodzona spośród wszystkich innych ofiar (mogła być nawet córką króla). Ciało Juanity można oglądać w muzeum, niestety od stycznia do kwietnia lodowa księżniczka przebywa na wakacjach (poddawana jest procesowi konserwacji i badań). W tym czasie wystawiona jest jednak inna dziewczynka, Sarita. Nie jest tak popularna, ale widok zamrożonego przed pięciusel laty ciała złożonej w ofierze dziewczynki robi wrażenie, niezależnie od tego jak ma na imię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz